Bardzo lubię książki, które "trudno" się czyta. Prowokują, zmuszają do myślenia, denerwują mnie, są odkładane i otwierane na nowo. O "Podzwonnym dla Instytutu" również trudno się pisze, słowa muszę wyciskać z siebie jak sok z cytryny.
Właśnie, słowa. To nie jest nowy koncept, języka jako broni. Popadiak serwuje nam orwellowski klimat, ale jego słowa wpływają na czasoprzestrzeń, niemalże jak u Pottera. Język Y uzależnia, wykrzywia, udziwnia, służy jako broń i magia. W murach Instytutu czułam się jak u Kafki, nie potrafiłam przewidzieć co stanie się po przewróceniu strony. I podobnie jak u Kafki, zostało parę niedopowiedzeń, nieopowiedzianych tajemnic. Z tego powodu "Podzwonne..." snuje się po mojej głowie tygodnie po odłożeniu na półkę. Zdecydowanie rozumiem decyzję jury I Ogólnopolskiego Konkursu na Książkę Literacką "Nowy Dokument Tekstowy", gdzie Bartosz Popadiak zgarnął główną nagrodę w kategorii epika za "Podzwonne..."
Oprócz naprawdę dobrej, dopracowanej (by nie rzec - wycyzelowanej) prozy, autor przemyca w tej niepokojącej historii nieco uniwersalnych (ale nie banalnych) prawd. Poniżej próbka (ale nie spoiler):
"Brak konkretnych przyczyn nie przeszkodził jednak supermocarstwom w kontynuowaniu bezprecedensowej walki, która ostatecznie strawiła pozostałości kulturowego dziedzictwa poprzednich wieków, na zawsze zmieniając oblicze świata. Wskazówek godziny zero, układającej się na niebie w olbrzymie smugi po wystrzelonych bombach, nie sposób było cofnąć, można było już tylko patrzeć, jak nadpisują je kolejne i kolejne, tworząc palimpsest zniczenia."
Mam za to iście feministycznie zastrzeżenie do ilości kobiet w tej powieści. Jest co prawda profesorka wśród kadry pedagogicznej tego przybytku, jednak zajmuje się głównie histeryzowaniem i byciem przejętą. Gdy opisywane są zainteresowania naukowe poszczególnych wykładowców jest jedyną, o której nie wspomniano. Wśród podopiecznych ze świecą szukać przedstawicielek tej płci (choć nie ma ani słowa o tym, że szkoła jest tylko dla chłopców). Pojawia się jeszcze jedna znacząca postać - a jakże, służąca. Panie Bartoszu, mamy XXI wiek, a pisze Pan o XXII (tak co najmniej), kobiety już robią kariery naukowe, chodzą do szkół, potrafią nieco więcej od usługiwania i histeryzowania (puszczam w Pańską stronę oczko ;) ).
Dziękuję wydawnictwu animi2 za możliwość przeczytania książki.
Dranie w sukienkach
wtorek, 28 stycznia 2020
czwartek, 2 stycznia 2020
Kocham cyferki i statystykę, czyli podsumowanie 2019 roku w książkach.
Bardzo lubię
podsumowania, liczenie, dzielenie na kategorie i wybieranie ulubionych pozycji.
Do tego nowa wersja lubimyczytac.pl nie dość, że umożliwiła funkcję „Wyzwania”
to jeszcze ułatwiła mi kategoryzację dzięki nowym opcjom w Biblioteczce. Więc
jeżeli Was interesuje ile i czego przeczytałam to zapraszam do lektury.
68 – całkowita ilość
książek przeczytanych (dokończonych) w 2019 roku. Przekroczyłam o 11 pozycji
zeszły rok, a potroiłam wynik z 2015 roku. Ogólnie doszłam do wniosku, że mam
chyba za dużo wolnego czasu, i chyba coś zrobię w celu ograniczenia go :D
15 – tyle książek
przeczytałam w ebooku. Wciąż nie jakoś ogromnie dużo, ale prawie 4 razy więcej
niż w 2018 (chociaż Kundla dostałam w październiku 2018). Za to staram się
kupować ebooki zamiast papieru, co trochę ogranicza przyrost mojej biblioteczki
– i tak, kupuję ebooki! Nie bądźmy piratami.
45 – tyle (papierowych)
pozycji przybyło do biblioteczki… Z grubsza tyle samo co rok wcześniej (nie mam
danych za poprzednie lata). Uważam to za porażkę, bo miałam się ograniczać.
Zwłaszcza, że z przeczytanych 68 tylko 29 spełniało oba warunki: 1. Moja 2.
Papierowa, co oznacza, że wydłużyłam kolejkę nieprzeczytanych pozycji na regale
o 16 tomów. A miałam ją skracać.
3 – audiobooki, w
porównaniu z 11 w 2018 to słaby wynik, ale tłumaczę go faktem, że w zeszłym
roku miałam operację oczu i 2 tygodnie zakazu patrzenia :D Aczkolwiek muszę
wrócić do nawyku słuchania audiobooków przy sprzątaniu/gotowaniu.
21 – tyle pożyczonych
pozycji (z biblioteki lub od znajomych/rodziny) zalicza się na poczet tego
roku. Prawie 31%! To dlatego, że biblioteka ma termin oddania a te pożyczone od
znajomych też trafiają raczej na początek kolejki… dlatego moje własne zbiory
cierpią nieczytane.
Wiedząc jak, mogę przyznać się co czytałam. W nawiasach podaję dane za
2018 rok.
Biografie,
non-fiction, reportaż – 16 (8)
Fantastyka – 6 (14)
Literatura czeska
– 7 (2)
Powieści
graficzne (komiksy) – 6 (1)
A także
literaturę piękną, ze dwa czy trzy kryminały, publicystykę, listy, powieść
historyczną, troszkę literatury popularnonaukowej… z grubsza wszystkiego po trochu.
Spróbuję wybrać najlepsze książki w kategoriach literatura piękna/proza, non-fiction, oraz bubla roku :D
Bubel roku – jak dla mnie mógł być tylko jeden… „Emigracja”
Malcolma XD. Moją opinię na temat tej książki znajdziecie tu wraz z uzasadnieniem, dlaczego uważam, że
to wcale nieźle, że ją wydano. Go and read!
Z wybraniem
najlepszych mam większy problem, bo naprawdę wiele zacnych pozycji trafiło w
moje łapki.
Literatura piękna
Tu króluje nasza
całkiem nowa Noblistka i „Prowadź swój pług przez kości umarłych” oraz „Opowiadania
bizarne”. Zacieram łapki na kolejne książki Olgi Tokarczuk zerkające na mnie z
regału.
Muszę też wspomnieć o „Historii przemocy” Edouarda Louisa i „Górze
Tajget” Anny Dziewit-Meller. Wygląda na to, że najwyżej oceniam książki bolesne
i trudne, a także, że warto słuchać mądrych babek polecających mądre książki
(Ola z Parapetu Literackiego i Marzenka i Ewunia z klubu dyskusyjnego „Pierdy przy
płocie” :* )
Non-fiction
„Brakująca połowa
dziejów” Anny Kowalczyk, jako uzupełnienie wiadomości z zakresu historii Polski
o połowę dotyczącą kobiet. Ożywcze.
„Cesarz wszech
chorób” Siddhartha Mukherjee (tu pisałam o tej książce!) – za monumentalne
dzieło o raku. A także „Nie ma” Szczygła z zasłużonym Nike i „Błoto słodsze niż
miód” Małgorzaty Rejmer z zasłużonym Paszportem Polityki.
Życzę sobie i wam,
żeby kolejny rok był równie dobry pod względem lektur, co poprzedni. Jak ktoś
chce, to może sobie pogrzebać w mojej biblioteczce na lubimyczytać.pl o tu . To
również przydatne narzędzie, jak chcesz mi kupić książkę, a nie wiesz, czy się
nie zdublujesz, z tym co mam już na półce. Polecam dawanie mi prezentów w
postaci książek, bo podjęłam wyzwanie niekupowania (poza ebookami) aż do
Krakowskich Targów Książki (w październiku!!!). No i miło mi będzie jak dacie
znać, czy przeczytaliście (albo macie taki plan) coś z mojego polecenia (wtedy
moje „blogerskie ego” puchnie aż uwiera). Buzi!
Ania
wtorek, 22 stycznia 2019
„Cesarz wszech chorób. Biografia raka” Siddhartha Mukherjee czyli okrutne zwierciadło.
Zdarza mi się
słyszeć opinie, według których „kiedyś to nie było raka bo ludzie nie oddychali
spalinami/nie jedli tyle chemii i wszyscy żyli długo i szczęśliwie”. No dobra,
może nieco naciągnęłam tę końcówkę o długości i szczęśliwości, ale wiadomo o co
chodzi. A mianowicie o przeświadczenie że nowotwór to zupełnie nowa choroba, na
którą kiedyś nie zapadano ze względu na „czystsze” czy też „zdrowsze” życie.
Guzik prawda! Pierwszą wzmiankę o raku można napotkać w papirusie
przetłumaczonym w 1930 roku, a pochodzącym z 2500 roku przed naszą erą. Był to
swego rodzaju podręcznik chirurgii, stworzony przez Imhotepa – egipskiego
lekarza. Pośród wielu schorzeń, jak pęknięcia kości czy wrzody, znajduje się
opis raka piersi. W odróżnieniu jednak od innych chorób, przy tej ostatniej w
kolumnie zatytułowanej „leczenie” Imhotep wpisał „brak”. Skąd to wiem?
Ano z wielkiego
(fizycznie i merytorycznie) tytułu, czyli „Cesarza wszech chorób. Biografii
raka” Siddhartha Mukherjee. Ten amerykański onkolog hinduskiego pochodzenia
zrobił coś godnego podziwu: wziął przerażającą chorobę i rozłożył ją na czynniki
pierwsze w sposób ciekawy, drobiazgowy ale jednocześnie zrozumiały dla laika.
Jasne, że natkniemy się tu na sformułowania takie jak „cytostatyki”,
„cisplatyna” czy „protoonkogen”, ale nigdy nie pozostają one niewytłumaczone. Autor
udowadnia, że nowotwory towarzyszyły ludziom (i nie tylko przecież) od bardzo
dawna. To, że kiedyś nie było tylu przypadków tej choroby wynika z mniejszej
wykrywalności oraz faktu, że dawno temu łatwiej było zostać zjedzonym przez
niedźwiedzia/tygrysa niż dożyć nowotworu.
Opis nierównej
walki z tak trudnym przeciwnikiem przypomina mi bardzo „Stulecie chirurgów” Jürgena
Thorwalda (bardzo polecam tę pozycję, tak na marginesie!). Historie odkryć
mrożą krew w żyłach – jak na przykład ta o mastektomii radykalnej. Chirurg
nazwiskiem Halsted doszedł do (z grubsza słusznego, ale nie do końca) wniosku,
że skoro usunięcie całej piersi zmniejsza szanse nawrotu guza to usunięcie
mięśni klatki piersiowej, węzłów chłonnych i połowy obojczyka w ogóle takie
szanse wyeliminuje. Posunął się chyba nawet do pomysłu usunięcia stawu
ramiennego (czyli de facto amputacji ręki). Na szczęście odkryto radioterapię i
udowodniono, że amputacja guza w połączeniu z napromienianiem daje takie same
rezultaty jak wycięcie ćwiartki klatki piersiowej…
Z wypiekami na
twarzy czytałam rozdziały o dochodzeniu do przyczyn powstawania nowotworów.
Wiele miejsca poświęcono jednemu z najbardziej popularnych kancerogenów: dymowi
tytoniowemu. Same badania (naukowe i statystyczne) były dość proste a wnioski z
nich wynikające – niepodważalne: palenie i żucie tytoniu powoduje nowotwory
płuc, oskrzeli, języka i krtani. Przekonanie świata do rzucenia palenia jednak
nie było takie proste (do dziś nie całkiem się udało). W latach 60-tych i
70-tych ubiegłego wieku odsetek palących osiągnął swoje maksimum. Kompanie
tytoniowe zarabiały krocie i niechętnie się tego zysku pozbawiały, dlatego
przez ich lobbing początkowo na paczkach wylądowały ostrzeżenia typu „Palenie
papierosów może być szkodliwe dla
zdrowia” – pomimo udowodnionego bezpośredniego wpływu palenia na występowanie
raka płuc. Dopiero wielokrotne pozwy oraz precedensowe zezwolenie sądu na wgląd
w wewnętrzną dokumentację firm produkujących papierosy ujawnił takie kwiatki:
„W pewnym sensie przemysł tytoniowy można
uważać za wyspecjalizowany segment przemysłu farmaceutycznego, zorientowany
szczególnie na kwestię rytuałów i stylu. Produkty tytoniowe są wyjątkowe, gdyż
zawierają i dostarczają nikotynę, farmaceutyk o silnym działaniu i licznych
efektach fizjologicznych”.
W taki
ekwilibrystyczny sposób omijano mówienie o szkodliwości palenia. Liczne efekty
fizjologiczne – to chyba ładne określenie na nowotwór? Gdybym nie rzuciła
palenia niemal rok temu, to zdecydowanie odechciałoby mi się papierosów po
przeczytaniu tej książki.
Gdy Mukherjee
doszedł w swojej opowieści do mechanizmu powstawania raka i uświadomił mnie, że
tak naprawdę niemal każda nasza komórka jest tykającą bombą i od powstania
nowotworu dzieli nas kilka, kilkanaście mutacji:
Kaskady nieprawidłowych sygnałów, mające początek
w zmutowanych genach wspomagają zdolność przetrwania komórki, przyspieszają
podział, pozyskują naczynia krwionośne […], trzymają ją przy życiu. Kaskady te są zaburzoną wersją ścieżek
wykorzystywanych przez zdrowe komórki. Rak wykorzystuje nasze funkcje życiowe
do własnych celów. Jest jak okrutne
zwierciadło, […] hiperaktywna, zdolna do przetrwania, poszarpana, płodna i
sprytna kopia człowieka.
W zalewie pseudonaukowych
bzdur, antyszczepionkowców, ziębitów i witamin leczących raka ta książka jest
wybawieniem. Nie tylko pokazuje przyczyny, mechanizm i leczenie (i to wszystko
ma sens, w przeciwieństwie do wody, która „pamięta” co się w niej rozpuściło),
ale popiera wszystko odniesieniami do opracowań naukowych. Na 540 stron tekstu
przypadają 52 strony przypisów. Miód na moje oczy! Polecam tę pozycję każdemu,
bo przemyca dużo wiedzy w przystępnej formie, kreśli klarowny obraz choroby i
sposobów jej leczenia i daje nadzieję – bo skoro raptem 100 lat temu
wiedzieliśmy tak mało, to jak wiele będziemy wiedzieć w 2050? Autor ma swój
pomysł na ten temat, a ja czekam cierpliwie, czy się sprawdzi…
Ania
piątek, 3 sierpnia 2018
Podsumowanie pierwszej połowy 2018 roku czyli Mid-Year Freak Out Book Tag!
Zainspirowane między innymi Parapetem literackim stworzyłyśmy czytelnicze podsumowanie pierwszej połowy tego roku. W paru kategoriach wyłoniłyśmy najlepsze, najgorsze i inne "naj" przeczytane od stycznia do czerwca. Dla ułatwienia tytuły są podlinkowane w serwisie 'lubimyczytac.pl'. Zróbcie sobie duży kubek herbaty albo lemoniady, bo trochę tego jest. Zaczynamy!
Ania: „Angielski pacjent” M. Ondaatje, „Biblioteka
dusz” (trzeci tom cyklu „Osobliwy dom Pani Peregrine”), wspomnianą wyżej drugą
część „Dawcy przysięgi” Sandersona, „Kronikę ptaka nakręcacza” Murakamiego… bo
to wszystko pożyczone książki i muszę je w końcu pooddawać :D
I co, czytaliście coś z naszych nominowanych? Zgadzacie się, czy totalnie nie mamy racji? A może dodaliście dzięki nam coś do listy "do przeczytania"? Dawajcie znać, buziaki!
1. Najlepsza ksiażka
przeczytana w 2018 (jak dotychczas)
Agnieszka: Próba
wybrania najlepszej książki jaką przeczytałam kojarzy mi się z próbą wybrania
dziecka które kocha się bardziej. Tym razem jednak mimo, że na myśl przychodzi
mi kilka pozycji udało mi się wybrać tą jedną, być może na jej korzyść
zadziałały okoliczności w jakich miałam okazję ją czytać ale do rzeczy. Trevor
Noah "Nielegalny. Moje dzieciństwo w RPA". Ta autobiograficzna
książka napisana przez komika nie tylko rozbawiła mnie do łez niezliczoną ilość
razy, równie często skłaniała mnie do ponownego przemyślenia niektórych
tematów. Ta idealna równowaga między żartami a tematami zmuszającymi do refleksji
sprawiła, że książkę czytało mi się błyskawicznie, autor umożliwił czytelnikowi
spojrzenie na rzeczywistość z innej perspektywy jednocześnie dbając by nie
przytłoczyć go emocjonalnym ciężarem.
Ania: Kurta
Vonneguta „Rzeźnia numer pięć”. Postawiłabym na półce obok „Paragrafu 22”,
absolutny klasyk i wstyd, że wcześniej nie znałam.
2. Najlepsza/najgorsza
kontynuacja cyklu
Agnieszka: Nie
miałam okazji w tym roku przeczytać zbyt wielu kontynuacji więc wybór w tej
kategorii jest dużo prostszy. Hendrik Groen "Dopóki życie trwa. Nowy sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 85". Rok temu w trakcie wakacyjnego
urlopu przeczytałam "Małe eksperymenty ze szczęściem" tego autora i
zakochałam się. Oba dzienniki tego starszego Pana, mieszkańca Amsterdamskiego
domu starców, chwyciły mnie za serce i jednocześnie wyciskały ze mnie łzy i
sprawiały że chichotałam do kolejnych stron.
Ania: Najlepsza –
"Dawca Przysięgi, cześć I" Brandona Sandersona. Autor jest absolutnym mistrzem tworzenia
światów, na poziomie Tolkiena i Dana Simmonsa. Druga część książki (w polskim
wydaniu trzeci tom trylogii podzielono na dwie części) czeka na mnie na półce,
ale nie potrafię się za niego zabrać. Nie chcę, żeby ta niesamowita historia
się skończyła!
Najgorsza – "Żerca" Katarzyny Bereniki Miszczuk. Cały cykl „Kwiatu paproci” pochłonęłam w
audiobookach, w czasie rekonwalescencji po laserowej korekcji wzroku. Mogłabym
się tu trochę poprzyczepiać do serii, ale ogólnie kciuk w górę za słowiański
klimat w literaturze kobiecej. Jednak trzeci tom totalnie mnie rozczarował.
Dlaczego? (SPOILER) Trochę to głupie, żeby zagadkę kryminalną, na której opiera
się cała fabuła rozwiązywać… w tytule.
3. Nowość, której
jeszcze nie przeczytałam, ale bardzo chcę
Agnieszka: J.S.
Margot "Mazel Tow. Jak zostałam korepetytorką w domu ortodoksyjnych żydów". Książka miała premierę na początku lipca tego roku. Opis na
stronie wydawnictwa sprawił, że od razu zapragnęłam ją przeczytać i już od paru
dni czeka w czytniku na swoją kolej
Ania: „Opowiadania bizarne” Olgi Tokarczuk, kupiłam razem ze słynnymi już „Biegunami” jeszcze
przed ogłoszeniem nagrody International Man Booker Prize (ale już w momencie,
gdy „Bieguni” byli nominowani). Z recencji wyczytałam, że Tokarczuk jest
mistrzynią krótkiej formy i „Opowiadania” to kawał dobrej literatury. Drugą
pozycją, która czeka na półce są „Inni ludzie” Masłowskiej. Gdzie ten urlop,
żeby to wszystko nadrobić!
4. Największe
rozczarowanie
Agnieszka: Rok
2018 to dla mnie bardzo dobry rok, większość książek które czytam ktoś mi
polecił lub wybrałam je ze względu na tematykę i tak wyszło, że nic mnie
jeszcze nie rozczarowało.
Ania: Prawie 800
stron powieści o miłości tureckiego noblisty, Orhana Pamuka, czyli „Muzeum niewinności”. Nikt mnie nie rozumie w tym moim smutku, ponieważ moi znajomi,
którzy czytali inne pozycje tego autora są nim zachwyceni. A to była po prostu
przegadana turecka wersja „Cierpień młodego Wertera”, z tą różnicą że (uwaga
spoiler) na końcu umiera ona, a nie on. Gdyby tę historię zmieścić w połowie
treści czytałabym to znacznie chętniej, zwłaszcza dla opisów społeczeństwa tureckiego
w latach 70-tych. Kroplą przelewającą czarę goryczy był fakt, że historia
opowiadana w pierwszej osobie dociera do momentu, gdy główny bohater prosi
Orhana Pamuka, żeby spisał jego historię – robi się zbyt „incepcyjnie” jak na
mój gust. Numerem dwa na liście rozczarowań jest „Exodus” Orbitowskiego. Piękna
okładka i szał kupowania na krakowskich Targach Książki sprawiły, że wpadła w
moje łapki i była bodaj pierwszą przeczytaną w tym roku pozycją. Obiecywała
jazdę po bandzie i mocne emocje. Jazda po bandzie owszem, była, ale… to się nie
trzymało kupy za bardzo. (teraz będą spoilery!) Historia gościa, który ucieka z kraju, zmienia
tożsamość, traci wszystko a na końcu kogoś morduje, a to dlatego, że… samochód
potrącił jego syna, gdy on akurat nie patrzył.
5. Największa
niespodzianka
Agnieszka: Największą
niespodzianką tego roku jest dla mnie to, po jakie książki sięgam. Nie wiem czym
to jest spowodowane ale jak już widać po moich wcześniejszych odpowiedziach
często sięgam teraz po biografie i reportaże które wcześniej nie gościły u mnie
tak często i chyba w tym roku mój zmieniający się nastrój czytelniczy jest dla
mnie największym zaskoczeniem.
Ania: Audiobooki!
Przez operację oczu przez dwa tygodnie nie mogłam czytać. Ani w ogóle za bardzo
patrzeć. Audiobooki uratowały mnie przed śmiercią z nudów, a teraz gdy z powrotem
mogę już czytać puszczam je sobie do sprzątania! Aktualnie słucham „Stulecia
chirurgów” i mieszkanie samo się sprząta.
6. Nowy ulubiony
autor
Agnieszka: Nie
pojawił się u mnie żaden nowy ulubiony autor za to ostatnio znalazłam swoje
ulubione wydawnictwo. Większość bardzo dobrych książek które już przeczytałam w
tym roku i równie dużo z listy "do przeczytania" zostało wydanych
przez wyd. Czarne. Często teraz gdy szukam czegoś do przeczytania goszczę na ich
stronie i zawsze znajdę coś co trafia na moją książkową wish listę.
Ania: Ciężko
stwierdzić, czy autor jest moim „ulubionym” po jednej przeczytanej książce, ale
pozwolę sobie zinterpretować ten podpunkt jako „przeczytam więcej od tego
autora”. W takim wypadku będą to: Kurt Vonnegut, Kazui Ishiguro, Ken Follett.
7. Najbardziej
wstrząsająca literatura faktu
Agnieszka: Czytelniczo
"mocno stąpam ostatnio po ziemi" więc polecę Wam książkę która
niestety z fikcją nie ma nic wspólnego, a szkoda bo lepiej gdyby rzeczy w niej
opisane nigdy nie stały się częścią czyjegoś życia.. Jon Krakauer
"Missoula. Gwałty w amerykańkim miasteczku uniwersyteckim" . Książka,
którą powinna przeczytać każda Kobieta i każdy Mężczyzna bez wyjątku,
obnażająca prawdę, wstrząsająca i smutna. Wydaje się, że w czasach w których
żyjemy nie ma możliwości by ktoś nie znał definicji gwałtu i nie wiedział, że
robi coś złego, wydaje się że wyrośliśmy jako społeczeństwo z victim blamingu,
wydaje się... no właśnie, wydaje się.
Ania: „Człowiek o 24 twarzach” to prawdziwa historia człowieka z największym dotychczas
stwierdzonym zwielokrotnieniem osobowości. Możecie się z niej dowiedzieć o
przyczynach takiego stanu rzeczy, oraz o tym, że nie jest łatwo, kiedy Twoim
ciałem musisz dzielić się jeszcze z 23 osobami…
8. Nowy ulubiony bohater
Ania: Cyfral, czyli
wróżka, wytwór wyobraźni lub efekt ingerencji biotechnologicznej w mózg
bohatera „Pana Lodowego Ogrodu”. Cały cykl Grzędowicza bardzo polecam, ostatni
tom jeszcze przede mną, ale jest to kawał dobrej fantastyki.
9. Książka, przez
którą płakałam
Agnieszka: Generalnie
jestem mięczakiem i do łez jest bardzo łatwo mnie doprowadzić także podam tu
tytuł książki która nie tyle doprowadziła mnie do płaczu ile sprawiła, że
czułam ogromny smutek i melancholię. Książkę poleciła mi Ania także jeśli
czytając z polecenia poczujecie to co ja to wiecie kogo winić . Kazuo Ishiguro "Nie opuszczaj mnie". Nie będę Wam jej tu opisywać, to jedna z tych książek po które
trzeba sięgnąć i przeczytać nie wiedząc o nich za wiele
Ania:
Co za zgodność w tym temacie! Nie opuszczaj mnie Kazuo Ishiguro i u mnie
wywołało łzy. Po zeszłorocznym Noblu literackim dla autora bardzo chciałam coś
przeczytać i uszczęśliwiono mnie tą książką na urodziny. Zostawiła mnie z
gigantycznym kacem, zapuchniętymi oczami i strachem przed obejrzeniem
ekranizacji. Polecam bardzo!
10. Książka, która
mnie uszczęśliwiła
Agnieszka: Zawsze
ale to zawsze uszczęśliwia mnie Harry Potter, jeśli mam zastój i nie potrafię
się zebrać do czegoś nowego, wystarczy że sięgnę po Harrego i od razu się
rozkręcam, jeśli mam doła, sięgam po Harrego i mija itd. Także w tym roku
również uszczęśliwił mnie Harry. Wiem, jestem strasznie nudna :D
Ania: Nietypowo
będzie to pozycja bardzo słaba literacko. „Prosta metoda jak skutecznie rzucić palenie” nigdy nie dostanie literackiego Nobla, ale dzięki niej jestem bardzo
szczęśliwa, bo nie palę papierosów od pół roku!
11. Najpiękniejsza
książka, jaką kupiłam w tym roku
Agnieszka: W
ubiegłe Święta dostałam od męża pod choinkę Kindla i ostatnio oszczędzałam moje
półki i kupowałam jedynie e-booki, a one wszystkie są tak samo ładne także nie
mam najładniejszej książki którą kupiłam. Ale kiedy ostatnio chodziłam po
Empiku zauważyłam książkę "Kirke" na półce i muszę przyznać, że jej
okładka jest imponująca. Nie wiem jak zawartość więc jeśli ktoś z Was czytał to
koniecznie podzielcie się wrażeniami w komentarzach!
Ania: Bezsprzecznie
„Inne światy”, czyli opowiadania dwunastu polskich pisarek i pisarzy, opartych
o obrazy Jakuba Różalskiego. Książka jest bogato ilustrowana właśnie tymi
obrazami, jest przepięknie wydana, a kropką nad i jest opowiadanie mojego
literackiego crush’a Jakuba Żulczyka o krasnoludku zwanym Prosiakiem. Smakuję
po kawałku jak bardzo dobre whisky.
12. Muszę przeczytać
jeszcze w tym roku
Agnieszka: Nie
przedłużając wymienię Wam pięć z wieeeelu, które czekają w kolejce.
* Adam Kay
"Będzie bolało"
* Kevin Dutton
"Mądrość psychopatów"
*Jon Ronson
"#WstydźSię!"
* Marek Szymaniak
"Urobieni"
* Lidia Ostałowska
"Cygan to Cygan"
I co, czytaliście coś z naszych nominowanych? Zgadzacie się, czy totalnie nie mamy racji? A może dodaliście dzięki nam coś do listy "do przeczytania"? Dawajcie znać, buziaki!
środa, 11 lipca 2018
Cudze życie jest ciekawsze niż moje własne, czyli czytajmy biografie.
O polecenie
dobrej biografii poprosiła mnie ostatnio Agnieszka, prowokując do szybkiego
rachunku sumienia w kwestii tego gatunku literackiego. Po szybkiej analizie
półek (tych prawdziwych oraz tych na Lubimy Czytać) wytypowałam kilka
najlepszych, najciekawszych lub najbardziej wciągających biografii – moim subiektywnym
zdaniem.
1.
Geniusz
i obsesja. Wewnętrzny świat Marii Curie – Barbara Goldsmith
Maria Curie, z
domu Skłodowska to bodaj najbardziej znana chemiczka i laureatka Nobli na
świecie. Od ponad stu lat pozostaje jedyną kobietą, którą dwukrotnie nagrodzono
tym wyróżnieniem. Jest także jedną z dwóch osób (obok chemika Linusa Paulinga),
która owe dwie nagrody zdobyła w różnych kategoriach. Na jej cześć nazywane są
instytuty, szkoły, ulice oraz reaktory jądrowe. Powiedzieć, że jest legendą,
inspiracją – to jak nic nie powiedzieć.
W świetnej
biografii pióra Barbary Goldsmith poznajemy Marysię jeszcze w jej rodzinnym
domu, towarzyszymy w pierwszych miłościach i dylematach. Ogromne wrażenie
wywarła na mnie wyczuwalna determinacja Marii, jej nieustępliwość w dążeniu do
wyznaczonego celu. W jej młodości Polski nie było nawet na mapie, a edukacja
uniwersytecka dla kobiet była niespełnialnym marzeniem. Maria ze swoją siostrą
Bronisławą zawarły pakt – najpierw starsza (Bronia) wyjeżdża na studia do
Paryża, podczas gdy druga z nich zarabia na czesne, po ukończeniu studiów zaś
Bronia będzie utrzymywać Marię. Czas studiów również nie jest dla Marii prosty –
na każdym kroku musi zwalczać stereotypy i udowadniać swoją wartość. I robi to
dobrze!
Historia i postać
Marii Curie to motywacja sama w sobie. Tę pozycję czytałam wielokrotnie, często
w czasie sesji egzaminacyjnych na studiach (a jakże) chemicznych, i nic nie
działało na mnie lepiej. Przykład tej niezwykłej kobiety dawał „kopa” do nauki.
Książka obfituje w ciekawostki i mało znane historyczne fakty o życiu laureatki
Nobli, równocześnie nie przerażając niezrozumiałym, naukowym językiem. Polecam
wszystkim chemikom, kobietom w „niekobiecych” branżach i studentom w sesji!
2.
Helena
Rubinstein. Kobieta, która wymyśliła piękno - Michele Fitoussi
Biografię Marii
Skłodowskiej Curie sprezentowała mi babcia, z kolei tę niezwykłą biografię
dostałam od dziadka (wspominałam, że bibliofilia jest u mnie warunkowana
genetycznie?). W przeciwieństwie do wyżej wspomnianej chemiczki, mało kto zna
nazwisko Heleny Rubinstein. Helena żyła w podobnych czasach jak Maria, tło
historyczne mamy więc już nakreślone. Była żydówką polskiego pochodzenia, która
w 1896 roku przybyła do Australii z dwunastoma słoiczkami kremu własnej
receptury. We wspaniałym stylu i zastraszającym tempie stworzyła podwaliny
współczesnego rynku produktów do pielęgnacji ciała oraz makijażu. Przyjaźniła
się z Pablem Picasso i Salvadorem Dali, wypromowała takie sławy jak Coco
Chanel, Yves Saint Laurent czy Dior. Kiedy zmarła w 1965 roku jej imperium
warte było 100 milionów dolarów.
Helena to kolejny
przykład inspirującej, zdeterminowanej kobiety. Trudno było mi uwierzyć, że nie
znałam jej postaci, która stoi za wielkimi markami kosmetycznymi oraz
makijażem, jaki znamy dzisiaj. Zdecydowanie warto znać tę historię!
3. Mario
Vargas Llosa – Raj tuż za rogiem lub Marzenie Celta
Mario Vargas
Llosa jest niekwestionowanym mistrzem słowa – ale to żadna tajemnica, wszak
literackie Noble nie leżą na ulicy! Tu w jednym punkcie wspomnę o dwóch
pozycjach Peruwiańczyka.
Raj tuż za rogiem
to biografia podwójna – przeplatają się tu losy Paula Gaugin, francuskiego
malarza oraz jego babki, Flory Tristan. On jest buntownikiem, ucieka od
paryskiego wygodnego światka bohemy na Tahiti. Ona jest rewolucjonistką, ucieka
od jarzma małżeństwa. Oboje chcą zmiany, nie godzą się na rzeczywistość. W tym
podwójnym portrecie Llosa jak zawsze trafnie, ze swadą i w przepięknym stylu
zadaje ważne pytania i przedstawia swoich bohaterów na podstawie ich
podobieństw i przeciwieństw. Powieść-perła.
Marzenie Celta
jest efektem fascynacji autora „Jądrem ciemności” Josepha Conrada (czy Józefa
Korzeniowskiego). Pod wpływem tej lektury Mario Vargas Llosa zaczął zgłębiać
historię Rogera Casementa – rodowitego Irlandczyka, twórcy raportu na temat
niewolnictwa w Kongo. Jak w kultowej powieści Conrada, Casement odkrywa coś
więcej niż prawdę o traktowaniu człowieka przez drugiego człowieka. Po powrocie
do ojczyzny angażuje się w walkę o niepodległość Irlandii – ta zaś owocuje
procesem, w którym gwoździem do trumny okazują się jego homoseksualne
skłonności. Ponownie, historia niezwykłego życia wzięta na warsztat przez
wirtuoza pióra zaowocowała kawałkiem niesamowitej prozy.
A Wy? Macie
jakieś ukochane biografie? Czyje życie wciągnęło Was lepiej niż kryminał?
Ania.
wtorek, 12 czerwca 2018
#TeamWładek czyli rozbicie dzielnicowe dla ignorantów – recenzja trylogii „Odrodzone Królestwo” Elżbiety Cherezińskiej
W odróżnieniu od
Agnieszki, w szkole średniej byłam w klasie biologiczno-chemicznej i zajęcia
humanistyczne (zwłaszcza z historii i WOS-u, literatura jednak zawsze była mi
bliska) traktowałam jak dopust boży. Oeeezuu, po co mi wiedzieć, kto z kim i
dlaczego, i to 800 lat temu?
Ano właśnie,
teraz, 7 lat po skończeniu szkoły średniej widzę te powody - wtedy miałam inne
poglądy i na przykład o takim rozbiciu dzielnicowym wiedziałam (z grubsza) że
było i że Polska podzieliła się na dzielnice pod władzą książąt. O Władysławie
zaś Łokietku – [spoiler alert!] że był niewysokim królem Polski z dynastii
Piastów. Szczerze powiedziawszy, przed sięgnięciem po „Koronę śniegu i krwi”
chyba nie wsadziłabym go w ten sam wiek co rozbicie dzielnicowe. Ups.
Co się zmieniło? [tekst
zawiera niewielkie spoilery, ale jako że trylogia opiera się mocno na faktach
historycznych, ciężko to naprawdę nazywać spoilerami…]
„Korona śniegu i krwi” – wrzesień 2017
Jest wrzesień
ubiegłego roku, przede mną tygodniowa podróż służbowa. Kręcę się po księgarni
(nie, żebym nie miała żadnych pozycji do przeczytania na własnym regale, ale
każdy pretekst jest wystarczający, żeby kupić nową książkę), zachęcona opisem i
dobrą oceną na lubimyczytac.pl wybieram pierwszy tom trylogii, spodziewając się
nieco więcej fantastyki i sporo mniej historii. Nie zauważam kiedy mija
jedenastogodzinna podróż do Belgii, w czasie spotkań i wykładów myślami wracam
do książki leżącej w hotelowym pokoju a „Przemysł” przestaje być dla mnie tylko
„działem produkcji materialnej, w którym
wydobywanie zasobów przyrody i dostosowanie ich do potrzeb ludzi odbywa się na
dużą skalę, na zasadzie podziału pracy i za pomocą maszyn” a staje się
niesamowitą postacią i polskim królem (choć o bardzo krótkich rządach). Kibicuję
mu z wypiekami na twarzy w jego drodze do zjednoczenia rozbitego państwa i zdobycia korony. W drodze powrotnej z delegacji wciągam resztę książki, po przekroczeniu
polskiej granicy zamawiam dwa kolejne tomy w księgarni internetowej. Wpadam po
uszy i na Krakowskich Targach Książki zdobywam autograf autorki, Elżbiety
Cherezińskiej, na egzemplarzu „Płomiennej korony”.
„Niewidzialna korona” – grudzień 2017
Z reguły nie
czytam serii książkowych ciągiem – lubię zrobić sobie przerwę od
gatunku/stylu/historii i zanurzyć się w niej na nowo po pewnym czasie. Po drugi
tom serii sięgam w okresie okołoświątecznym i do pokochanych przeze mnie
bohaterów wracam w trudnym (dla nich) momencie: ledwo-co-koronowany Przemysł
zostaje zamordowany i nie zostawia żadnych potomków, co sprawia, że jesteśmy w
punkcie wyjścia – bez króla i perspektyw. Z początku obiecujący młody książę
brzeski i sieradzki Władysław wali babola za babolem (sorry, Władek) i musi
brać nogi za pas. Jak się okazuje, najgorsze jeszcze przed nim, bo…
„Płomienna korona” – kwiecień 2018
… bo niestety
Krzyżacy też mają swoje trzy grosze do dodania. Władzio po powrocie z
banicji i zdobyciu Krakowa staje się Władysławem i chociaż życie i wrogowie
polityczni ciężko go doświadczają w ostatecznym rozrachunku zostaje koronowany
(co wiemy ze szkoły, więc to żaden spoiler).
No to co, lekcja historii czy dobra zabawa w
końcu?
OBA! Dla kogoś
równie odpornego na wiedzę historyczną jak ja to było zaskakująco dobre.
Stosunek faktów historycznych do fabularnych został dobrany tak, żeby nawet
ignorant nie gubił wątku. Postaci, które tworzy Cherezińska są pełnokrwiste,
wielobarwne i wydają się autentyczne – czego nigdy nie odczułam na lekcjach
historii. Królowie tak samo jak dworzanie, duchowni i wieśniacy kochają,
nienawidzą i dają się kochać i nienawidzić. Święta Kinga pachnąca liliami i
świecąca blaskiem łaski Pańskiej (dlatego nie musi zapalać światła do czytania)
czy wiedźma Mechtylda Askańska rzucająca uroki i ogólny postrach to tylko
przykłady (aczkolwiek bardzo dobre!).
Co ze wspomnianym
wątkiem fantastycznym? Święci chodzą po ziemi – a w zasadzie unoszą się dwa
cale ponad nią - zwierzęta herbowe ożywają i walczą w szeregach swoich panów,
wiedźmy są prawdziwymi wiedźmami i mają swoje czary, poganie też potrafią namieszać ziółek…
Dodaje smaku, ale nie sprawia, że stukamy się palcem w czoło.
Żeby nie było tak
różowo i radośnie, mam parę zarzutów, zwłaszcza do ostatniego tomu trylogii.
Autorka kontynuuje wiele wątków, historie postaci znanych i kochanych z
poprzednich tomów. Niestety, w tej ostatniej części te motywy niewiele wnoszą,
a także nie mają żadnego celu ani zakończenia, jak chociaż historia skrytobójcy
Jakuba Guntersberga czy motyw Ludzi Starszej Krwi. Brakło mi uzasadnienia
pewnych wydarzeń albo chociaż zamknięcia historii.
Chcąc jakoś
zgrabnie podsumować tę recenzję przyznaję całej trylogii mocne 8/10 (nawet w
stronę 8,5), a „Koronę śniegu i krwi” oceniam nawet na 9/10. Z całego serca
polecam tę sagę, ponieważ:
- Będziecie się naprawdę dobrze bawić z bohaterami
- Oznaką patriotyzmu jest znajomość własnej historii, a kto jej nie zna, skazany jest na jej powtarzanie
- Piastowie to naprawdę był kawał łobuzów!
Buziaki
znad książki śle – Ania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
"Podzwonne dla Instytutu" czyli nowy polski dystopista.
Bardzo lubię książki, które "trudno" się czyta. Prowokują, zmuszają do myślenia, denerwują mnie, są odkładane i otwierane na nowo....
-
Bardzo lubię książki, które "trudno" się czyta. Prowokują, zmuszają do myślenia, denerwują mnie, są odkładane i otwierane na nowo....
-
Bardzo lubię podsumowania, liczenie, dzielenie na kategorie i wybieranie ulubionych pozycji. Do tego nowa wersja lubimyczytac.pl nie dość,...
-
W odróżnieniu od Agnieszki, w szkole średniej byłam w klasie biologiczno-chemicznej i zajęcia humanistyczne (zwłaszcza z historii i WOS-u,...