W odróżnieniu od
Agnieszki, w szkole średniej byłam w klasie biologiczno-chemicznej i zajęcia
humanistyczne (zwłaszcza z historii i WOS-u, literatura jednak zawsze była mi
bliska) traktowałam jak dopust boży. Oeeezuu, po co mi wiedzieć, kto z kim i
dlaczego, i to 800 lat temu?
Ano właśnie,
teraz, 7 lat po skończeniu szkoły średniej widzę te powody - wtedy miałam inne
poglądy i na przykład o takim rozbiciu dzielnicowym wiedziałam (z grubsza) że
było i że Polska podzieliła się na dzielnice pod władzą książąt. O Władysławie
zaś Łokietku – [spoiler alert!] że był niewysokim królem Polski z dynastii
Piastów. Szczerze powiedziawszy, przed sięgnięciem po „Koronę śniegu i krwi”
chyba nie wsadziłabym go w ten sam wiek co rozbicie dzielnicowe. Ups.
Co się zmieniło? [tekst
zawiera niewielkie spoilery, ale jako że trylogia opiera się mocno na faktach
historycznych, ciężko to naprawdę nazywać spoilerami…]
„Korona śniegu i krwi” – wrzesień 2017
Jest wrzesień
ubiegłego roku, przede mną tygodniowa podróż służbowa. Kręcę się po księgarni
(nie, żebym nie miała żadnych pozycji do przeczytania na własnym regale, ale
każdy pretekst jest wystarczający, żeby kupić nową książkę), zachęcona opisem i
dobrą oceną na lubimyczytac.pl wybieram pierwszy tom trylogii, spodziewając się
nieco więcej fantastyki i sporo mniej historii. Nie zauważam kiedy mija
jedenastogodzinna podróż do Belgii, w czasie spotkań i wykładów myślami wracam
do książki leżącej w hotelowym pokoju a „Przemysł” przestaje być dla mnie tylko
„działem produkcji materialnej, w którym
wydobywanie zasobów przyrody i dostosowanie ich do potrzeb ludzi odbywa się na
dużą skalę, na zasadzie podziału pracy i za pomocą maszyn” a staje się
niesamowitą postacią i polskim królem (choć o bardzo krótkich rządach). Kibicuję
mu z wypiekami na twarzy w jego drodze do zjednoczenia rozbitego państwa i zdobycia korony. W drodze powrotnej z delegacji wciągam resztę książki, po przekroczeniu
polskiej granicy zamawiam dwa kolejne tomy w księgarni internetowej. Wpadam po
uszy i na Krakowskich Targach Książki zdobywam autograf autorki, Elżbiety
Cherezińskiej, na egzemplarzu „Płomiennej korony”.
„Niewidzialna korona” – grudzień 2017
Z reguły nie
czytam serii książkowych ciągiem – lubię zrobić sobie przerwę od
gatunku/stylu/historii i zanurzyć się w niej na nowo po pewnym czasie. Po drugi
tom serii sięgam w okresie okołoświątecznym i do pokochanych przeze mnie
bohaterów wracam w trudnym (dla nich) momencie: ledwo-co-koronowany Przemysł
zostaje zamordowany i nie zostawia żadnych potomków, co sprawia, że jesteśmy w
punkcie wyjścia – bez króla i perspektyw. Z początku obiecujący młody książę
brzeski i sieradzki Władysław wali babola za babolem (sorry, Władek) i musi
brać nogi za pas. Jak się okazuje, najgorsze jeszcze przed nim, bo…
„Płomienna korona” – kwiecień 2018
… bo niestety
Krzyżacy też mają swoje trzy grosze do dodania. Władzio po powrocie z
banicji i zdobyciu Krakowa staje się Władysławem i chociaż życie i wrogowie
polityczni ciężko go doświadczają w ostatecznym rozrachunku zostaje koronowany
(co wiemy ze szkoły, więc to żaden spoiler).
No to co, lekcja historii czy dobra zabawa w
końcu?
OBA! Dla kogoś
równie odpornego na wiedzę historyczną jak ja to było zaskakująco dobre.
Stosunek faktów historycznych do fabularnych został dobrany tak, żeby nawet
ignorant nie gubił wątku. Postaci, które tworzy Cherezińska są pełnokrwiste,
wielobarwne i wydają się autentyczne – czego nigdy nie odczułam na lekcjach
historii. Królowie tak samo jak dworzanie, duchowni i wieśniacy kochają,
nienawidzą i dają się kochać i nienawidzić. Święta Kinga pachnąca liliami i
świecąca blaskiem łaski Pańskiej (dlatego nie musi zapalać światła do czytania)
czy wiedźma Mechtylda Askańska rzucająca uroki i ogólny postrach to tylko
przykłady (aczkolwiek bardzo dobre!).
Co ze wspomnianym
wątkiem fantastycznym? Święci chodzą po ziemi – a w zasadzie unoszą się dwa
cale ponad nią - zwierzęta herbowe ożywają i walczą w szeregach swoich panów,
wiedźmy są prawdziwymi wiedźmami i mają swoje czary, poganie też potrafią namieszać ziółek…
Dodaje smaku, ale nie sprawia, że stukamy się palcem w czoło.
Żeby nie było tak
różowo i radośnie, mam parę zarzutów, zwłaszcza do ostatniego tomu trylogii.
Autorka kontynuuje wiele wątków, historie postaci znanych i kochanych z
poprzednich tomów. Niestety, w tej ostatniej części te motywy niewiele wnoszą,
a także nie mają żadnego celu ani zakończenia, jak chociaż historia skrytobójcy
Jakuba Guntersberga czy motyw Ludzi Starszej Krwi. Brakło mi uzasadnienia
pewnych wydarzeń albo chociaż zamknięcia historii.
Chcąc jakoś
zgrabnie podsumować tę recenzję przyznaję całej trylogii mocne 8/10 (nawet w
stronę 8,5), a „Koronę śniegu i krwi” oceniam nawet na 9/10. Z całego serca
polecam tę sagę, ponieważ:
- Będziecie się naprawdę dobrze bawić z bohaterami
- Oznaką patriotyzmu jest znajomość własnej historii, a kto jej nie zna, skazany jest na jej powtarzanie
- Piastowie to naprawdę był kawał łobuzów!
Buziaki
znad książki śle – Ania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz