Zdarza mi się
słyszeć opinie, według których „kiedyś to nie było raka bo ludzie nie oddychali
spalinami/nie jedli tyle chemii i wszyscy żyli długo i szczęśliwie”. No dobra,
może nieco naciągnęłam tę końcówkę o długości i szczęśliwości, ale wiadomo o co
chodzi. A mianowicie o przeświadczenie że nowotwór to zupełnie nowa choroba, na
którą kiedyś nie zapadano ze względu na „czystsze” czy też „zdrowsze” życie.
Guzik prawda! Pierwszą wzmiankę o raku można napotkać w papirusie
przetłumaczonym w 1930 roku, a pochodzącym z 2500 roku przed naszą erą. Był to
swego rodzaju podręcznik chirurgii, stworzony przez Imhotepa – egipskiego
lekarza. Pośród wielu schorzeń, jak pęknięcia kości czy wrzody, znajduje się
opis raka piersi. W odróżnieniu jednak od innych chorób, przy tej ostatniej w
kolumnie zatytułowanej „leczenie” Imhotep wpisał „brak”. Skąd to wiem?
Ano z wielkiego
(fizycznie i merytorycznie) tytułu, czyli „Cesarza wszech chorób. Biografii
raka” Siddhartha Mukherjee. Ten amerykański onkolog hinduskiego pochodzenia
zrobił coś godnego podziwu: wziął przerażającą chorobę i rozłożył ją na czynniki
pierwsze w sposób ciekawy, drobiazgowy ale jednocześnie zrozumiały dla laika.
Jasne, że natkniemy się tu na sformułowania takie jak „cytostatyki”,
„cisplatyna” czy „protoonkogen”, ale nigdy nie pozostają one niewytłumaczone. Autor
udowadnia, że nowotwory towarzyszyły ludziom (i nie tylko przecież) od bardzo
dawna. To, że kiedyś nie było tylu przypadków tej choroby wynika z mniejszej
wykrywalności oraz faktu, że dawno temu łatwiej było zostać zjedzonym przez
niedźwiedzia/tygrysa niż dożyć nowotworu.
Opis nierównej
walki z tak trudnym przeciwnikiem przypomina mi bardzo „Stulecie chirurgów” Jürgena
Thorwalda (bardzo polecam tę pozycję, tak na marginesie!). Historie odkryć
mrożą krew w żyłach – jak na przykład ta o mastektomii radykalnej. Chirurg
nazwiskiem Halsted doszedł do (z grubsza słusznego, ale nie do końca) wniosku,
że skoro usunięcie całej piersi zmniejsza szanse nawrotu guza to usunięcie
mięśni klatki piersiowej, węzłów chłonnych i połowy obojczyka w ogóle takie
szanse wyeliminuje. Posunął się chyba nawet do pomysłu usunięcia stawu
ramiennego (czyli de facto amputacji ręki). Na szczęście odkryto radioterapię i
udowodniono, że amputacja guza w połączeniu z napromienianiem daje takie same
rezultaty jak wycięcie ćwiartki klatki piersiowej…
Z wypiekami na
twarzy czytałam rozdziały o dochodzeniu do przyczyn powstawania nowotworów.
Wiele miejsca poświęcono jednemu z najbardziej popularnych kancerogenów: dymowi
tytoniowemu. Same badania (naukowe i statystyczne) były dość proste a wnioski z
nich wynikające – niepodważalne: palenie i żucie tytoniu powoduje nowotwory
płuc, oskrzeli, języka i krtani. Przekonanie świata do rzucenia palenia jednak
nie było takie proste (do dziś nie całkiem się udało). W latach 60-tych i
70-tych ubiegłego wieku odsetek palących osiągnął swoje maksimum. Kompanie
tytoniowe zarabiały krocie i niechętnie się tego zysku pozbawiały, dlatego
przez ich lobbing początkowo na paczkach wylądowały ostrzeżenia typu „Palenie
papierosów może być szkodliwe dla
zdrowia” – pomimo udowodnionego bezpośredniego wpływu palenia na występowanie
raka płuc. Dopiero wielokrotne pozwy oraz precedensowe zezwolenie sądu na wgląd
w wewnętrzną dokumentację firm produkujących papierosy ujawnił takie kwiatki:
„W pewnym sensie przemysł tytoniowy można
uważać za wyspecjalizowany segment przemysłu farmaceutycznego, zorientowany
szczególnie na kwestię rytuałów i stylu. Produkty tytoniowe są wyjątkowe, gdyż
zawierają i dostarczają nikotynę, farmaceutyk o silnym działaniu i licznych
efektach fizjologicznych”.
W taki
ekwilibrystyczny sposób omijano mówienie o szkodliwości palenia. Liczne efekty
fizjologiczne – to chyba ładne określenie na nowotwór? Gdybym nie rzuciła
palenia niemal rok temu, to zdecydowanie odechciałoby mi się papierosów po
przeczytaniu tej książki.
Gdy Mukherjee
doszedł w swojej opowieści do mechanizmu powstawania raka i uświadomił mnie, że
tak naprawdę niemal każda nasza komórka jest tykającą bombą i od powstania
nowotworu dzieli nas kilka, kilkanaście mutacji:
Kaskady nieprawidłowych sygnałów, mające początek
w zmutowanych genach wspomagają zdolność przetrwania komórki, przyspieszają
podział, pozyskują naczynia krwionośne […], trzymają ją przy życiu. Kaskady te są zaburzoną wersją ścieżek
wykorzystywanych przez zdrowe komórki. Rak wykorzystuje nasze funkcje życiowe
do własnych celów. Jest jak okrutne
zwierciadło, […] hiperaktywna, zdolna do przetrwania, poszarpana, płodna i
sprytna kopia człowieka.
W zalewie pseudonaukowych
bzdur, antyszczepionkowców, ziębitów i witamin leczących raka ta książka jest
wybawieniem. Nie tylko pokazuje przyczyny, mechanizm i leczenie (i to wszystko
ma sens, w przeciwieństwie do wody, która „pamięta” co się w niej rozpuściło),
ale popiera wszystko odniesieniami do opracowań naukowych. Na 540 stron tekstu
przypadają 52 strony przypisów. Miód na moje oczy! Polecam tę pozycję każdemu,
bo przemyca dużo wiedzy w przystępnej formie, kreśli klarowny obraz choroby i
sposobów jej leczenia i daje nadzieję – bo skoro raptem 100 lat temu
wiedzieliśmy tak mało, to jak wiele będziemy wiedzieć w 2050? Autor ma swój
pomysł na ten temat, a ja czekam cierpliwie, czy się sprawdzi…
Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz