wtorek, 22 stycznia 2019

„Cesarz wszech chorób. Biografia raka” Siddhartha Mukherjee czyli okrutne zwierciadło.

Zdarza mi się słyszeć opinie, według których „kiedyś to nie było raka bo ludzie nie oddychali spalinami/nie jedli tyle chemii i wszyscy żyli długo i szczęśliwie”. No dobra, może nieco naciągnęłam tę końcówkę o długości i szczęśliwości, ale wiadomo o co chodzi. A mianowicie o przeświadczenie że nowotwór to zupełnie nowa choroba, na którą kiedyś nie zapadano ze względu na „czystsze” czy też „zdrowsze” życie. Guzik prawda! Pierwszą wzmiankę o raku można napotkać w papirusie przetłumaczonym w 1930 roku, a pochodzącym z 2500 roku przed naszą erą. Był to swego rodzaju podręcznik chirurgii, stworzony przez Imhotepa – egipskiego lekarza. Pośród wielu schorzeń, jak pęknięcia kości czy wrzody, znajduje się opis raka piersi. W odróżnieniu jednak od innych chorób, przy tej ostatniej w kolumnie zatytułowanej „leczenie” Imhotep wpisał „brak”. Skąd to wiem?


Ano z wielkiego (fizycznie i merytorycznie) tytułu, czyli „Cesarza wszech chorób. Biografii raka” Siddhartha Mukherjee. Ten amerykański onkolog hinduskiego pochodzenia zrobił coś godnego podziwu: wziął przerażającą chorobę i rozłożył ją na czynniki pierwsze w sposób ciekawy, drobiazgowy ale jednocześnie zrozumiały dla laika. Jasne, że natkniemy się tu na sformułowania takie jak „cytostatyki”, „cisplatyna” czy „protoonkogen”, ale nigdy nie pozostają one niewytłumaczone. Autor udowadnia, że nowotwory towarzyszyły ludziom (i nie tylko przecież) od bardzo dawna. To, że kiedyś nie było tylu przypadków tej choroby wynika z mniejszej wykrywalności oraz faktu, że dawno temu łatwiej było zostać zjedzonym przez niedźwiedzia/tygrysa niż dożyć nowotworu. 



Opis nierównej walki z tak trudnym przeciwnikiem przypomina mi bardzo „Stulecie chirurgów” Jürgena Thorwalda (bardzo polecam tę pozycję, tak na marginesie!). Historie odkryć mrożą krew w żyłach – jak na przykład ta o mastektomii radykalnej. Chirurg nazwiskiem Halsted doszedł do (z grubsza słusznego, ale nie do końca) wniosku, że skoro usunięcie całej piersi zmniejsza szanse nawrotu guza to usunięcie mięśni klatki piersiowej, węzłów chłonnych i połowy obojczyka w ogóle takie szanse wyeliminuje. Posunął się chyba nawet do pomysłu usunięcia stawu ramiennego (czyli de facto amputacji ręki). Na szczęście odkryto radioterapię i udowodniono, że amputacja guza w połączeniu z napromienianiem daje takie same rezultaty jak wycięcie ćwiartki klatki piersiowej…
Z wypiekami na twarzy czytałam rozdziały o dochodzeniu do przyczyn powstawania nowotworów. Wiele miejsca poświęcono jednemu z najbardziej popularnych kancerogenów: dymowi tytoniowemu. Same badania (naukowe i statystyczne) były dość proste a wnioski z nich wynikające – niepodważalne: palenie i żucie tytoniu powoduje nowotwory płuc, oskrzeli, języka i krtani. Przekonanie świata do rzucenia palenia jednak nie było takie proste (do dziś nie całkiem się udało). W latach 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku odsetek palących osiągnął swoje maksimum. Kompanie tytoniowe zarabiały krocie i niechętnie się tego zysku pozbawiały, dlatego przez ich lobbing początkowo na paczkach wylądowały ostrzeżenia typu „Palenie papierosów może być szkodliwe dla zdrowia” – pomimo udowodnionego bezpośredniego wpływu palenia na występowanie raka płuc. Dopiero wielokrotne pozwy oraz precedensowe zezwolenie sądu na wgląd w wewnętrzną dokumentację firm produkujących papierosy ujawnił takie kwiatki:

W pewnym sensie przemysł tytoniowy można uważać za wyspecjalizowany segment przemysłu farmaceutycznego, zorientowany szczególnie na kwestię rytuałów i stylu. Produkty tytoniowe są wyjątkowe, gdyż zawierają i dostarczają nikotynę, farmaceutyk o silnym działaniu i licznych efektach fizjologicznych”.

W taki ekwilibrystyczny sposób omijano mówienie o szkodliwości palenia. Liczne efekty fizjologiczne – to chyba ładne określenie na nowotwór? Gdybym nie rzuciła palenia niemal rok temu, to zdecydowanie odechciałoby mi się papierosów po przeczytaniu tej książki.
Gdy Mukherjee doszedł w swojej opowieści do mechanizmu powstawania raka i uświadomił mnie, że tak naprawdę niemal każda nasza komórka jest tykającą bombą i od powstania nowotworu dzieli nas kilka, kilkanaście mutacji:

Kaskady nieprawidłowych sygnałów, mające początek w zmutowanych genach wspomagają zdolność przetrwania komórki, przyspieszają podział, pozyskują naczynia krwionośne […], trzymają ją przy życiu. Kaskady te są zaburzoną wersją ścieżek wykorzystywanych przez zdrowe komórki. Rak wykorzystuje nasze funkcje życiowe do własnych celów. Jest jak okrutne zwierciadło, […] hiperaktywna, zdolna do przetrwania, poszarpana, płodna i sprytna kopia człowieka.



W zalewie pseudonaukowych bzdur, antyszczepionkowców, ziębitów i witamin leczących raka ta książka jest wybawieniem. Nie tylko pokazuje przyczyny, mechanizm i leczenie (i to wszystko ma sens, w przeciwieństwie do wody, która „pamięta” co się w niej rozpuściło), ale popiera wszystko odniesieniami do opracowań naukowych. Na 540 stron tekstu przypadają 52 strony przypisów. Miód na moje oczy! Polecam tę pozycję każdemu, bo przemyca dużo wiedzy w przystępnej formie, kreśli klarowny obraz choroby i sposobów jej leczenia i daje nadzieję – bo skoro raptem 100 lat temu wiedzieliśmy tak mało, to jak wiele będziemy wiedzieć w 2050? Autor ma swój pomysł na ten temat, a ja czekam cierpliwie, czy się sprawdzi…

Ania

"Podzwonne dla Instytutu" czyli nowy polski dystopista.

Bardzo lubię książki, które "trudno" się czyta. Prowokują, zmuszają do myślenia, denerwują mnie, są odkładane i otwierane na nowo....